Ostatnimi czasy weekendy nie były dla mnie zbyt łaskawe. W tygodniu praca i całkiem niezła pogoda, a w weekend albo znowu praca, albo słabe warunki pogodowe. Jednak noc i poranek dzisiejszej niedzieli miał wyglądać dobrze. Trzeba było to wykorzystać. Krótkie spojrzenie na „The Photographer’s Ephemeris” w celu ustalenia godziny pobudki trochę ostudziło zapał. Zwykle staram się być na stanowisku na początku tzw. zmierzchu nawigacyjnego („Nautical Twilight”), czyli zanim zacznie rozjaśniać, by nie być widoczny podczas podchodu, ale 2:27 (już na miejscu) nie wyglądała zachęcająco. Tym razem tzw. cywilny zmierzch („Civil Twilight”) i pobudka o 3:00 musiały wystarczyć. Zapowiadano mgłę, która mogła mnie ukryć przed bystrym wzrokiem żurawi i pozwolić na niepostrzeżone dotarcie się do ukrycia. Na wypadek, gdyby tak się nie stało, miałem plan B, czyli wypad na ostatnio nocą eksplorowany przeze mnie teren Doliny Słupi. Wszystko się ułożyło tak, że zdecydowałem się na czatowanie. Udało się ostrożnie usadowić nie zwracając uwagi mieszkańców torfowiska. W porównaniu do ostatniej żurawiowej wyprawy słońce zmieniło swój kierunek wschodu dając zupełną kontrę dla mojej czatowni. Takie światło potrafi zdziałać cuda na zdjęciach, ale jest korzystne przez stosunkowo krótki czas. Coś za coś.
Przez pierwsze kilkanaście, może kilkadziesiąt minut miałem wrażenie, że teren opustoszał z żurawi. Ani widu, ani słychu, a w oddali z coraz to różnych kierunków dawały o sobie znać, tylko nie u mnie. Żeby nie było nudy z nadzieją skanuje horyzont. Przyglądam się, jak zmienić się krajobraz w tym miejscu. Wiosna wypełniła krajobraz bujną roślinnością. Przed czatownia nagle wyrosły młodziutkie drzewka przesłaniające przedpole. Co ciekawe pojawiły się ciekawe roślinki – wełnianki, typowe dla mokrego torfowego środowiska. W wolnym czasie wycinam moją 300-tką kawałki krajobrazu spowitego oparami z czarnej jak węgiel wody.
Wreszcie udaje mi się namierzyć jegomościa. Stoi jakieś 60 m ode mnie. Dopiero po pewnym czasie zauważyłem, że pilnuje gniazda, na którym siedzi samica.
Trochę się wystraszyłem, że będę miał kłopot z późniejszym wyjściem z ukrycia, ale skoro do niego wszedłem i mnie nie usłyszały, to widocznie zachowałem wystarczającą ostrożność (a ptaki to czujne). Przez pewien czas przeglądałem otoczenie, żeby w głowie ułożyć jakieś kadry, z nadzieją, że w tych miejscach pojawią się żurawie. Prawie zawsze tak robię, ale jednak szanse na tak skuteczną telepatię ze zwierzętami są nikłe.
Ptaki były trochę z boku, w kadrach nie do końca tych, które sobie wyobrażałem, ale nie ma co marudzić. Dobrze, że są. Po dość długiej toalecie rodzinka wstała z gniazda i zaczęła się przemieszczać.
Światło pomimo tego, że już dość późne, jeszcze dopisywało. Pierwszy wymyślony kadr się udał, i to z nawiązką, później wszystko potoczyło się już inaczej.
Przez chwilę żurawie zniknęły w iglastym młodniku, po czym wyłoniły się z niego i pewnym krokiem zmierzały wprost pod moją kryjówkę. Nie do wiary. Na to nie byłem przygotowany. W takich momentach emocje potrafią odebrać człowiekowi zimną krew. Przez to straciłem kilka kadrów. Ptaki całkowicie oswojone z moją kryjówką, która stała się już elementem krajobrazu nic nie robiły sobie z powolnych ruchów obiektywem i trzasków migawki. W końcu znalazły się na granicy odległości ostrzenia ustawionej niezręcznie na 6m. Nie mogłem poskromić swoich reakcji. Były przecież wystarczająco blisko mnie, by nieopierzony jeszcze malec nie zmieścił się w kadrze, A co tu mówić o dorosłych osobnikach.
Plułem sobie w brodę, bo na wypadek, gdyby jakimś cudem ptaki podeszły aż tak blisko mnie wziąłem ze sobą mój najnowszy nabytek – sigmę 18-35/1.8. Zawsze marzyłem o szerokim kadrze z żurawiami w roli głównej i takim jak tu bogatym środowiskowym tłem. W całym zamieszaniu przy szybko zmieniającej się sytuacji do głowy mi nie przyszło, żeby zmieni szkiełko na szerszy kąt. Z drugiej jednak strony, czy jeszcze kiedyś przyjdzie mi wykonać aż takie zbliżenia tego gatunku? W pewnym momencie, samiec widocznie stwierdził, że w migawce jest coś dziwnego. Przystanął na chwilę, wydał krótki, około sekundowy odgłos, coś w stylu pomruku, po którym cała rodzinka, całkowicie spokojnie i naturalnie zmieniła kierunek na powrotny. Odbyło się to bez jakiejkolwiek paniki, czy też popłochu, by po kilku minutach zniknąć w lesie. To był najlepszy moment na zakończenie czatowania i niepostrzeżone oddalenie się.
Zadowolony zwiedziłem jeszcze jedno śródleśne jeziorko, czego efektem jest m.in. taki środowiskowy kadr.
Odwiedzającym i czytającym, z uwagi na treść zdjęć chcę zwrócić uwagę, że w trakcie obserwacji i przygotowań do fotografowania oraz samego fotografowania zachowałem szczególną staranność, ostrożność i dyskrecję z uwagi na gniazdo/lęg i dobro ptaków lęgowych.
Wszystkie zdjęcia z „polowania” na żurawie poniżej: